Jason Bourne - Recenzja

zostaw komentarz
Ekscytacja związana z danym dziełem zazwyczaj rośnie wraz ze zbliżającą się datą jego premiery. Nieważne czy mówimy o muzyce, filmie czy książce. W oczekiwaniach na najnowszy produkt ulubionego zespołu czy reżysera zawsze towarzyszyć nam będą pewne emocje - raczej pozytywne niż negatywne. 
Chyba, że mamy już pewne przeczucia. Wtedy całe to dobre napięcie zwyczajnie trafia szlag. Robi się jeszcze gorzej, gdy ostateczny rezultat odbiega trochę od naszych oczekiwań. I dokładnie z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku czwartego filmu z Mattem Damonem w roli Jasona Bourne'a.
Czytelnicy mojego bloga zdają sobie zapewne sprawę, że trylogia Bourne'a stanowi dla mnie wzorzec perfekcyjnie wyważonego i przewrotnego kina akcji. Każdy z dotychczasowych tytułów miał w sobie wszystko, co potrzebne do stworzenia satysfakcjonującej sensacji - zawiłe intrygi, perfekcyjne sceny walki, świetnie zrealizowane pościgi,  wielowymiarowi bohaterowie i cholernie wciągająca fabuła, kreślona piórem świetnego pisarza. Co jednak pozostało z tego wszystkiego po latach?

Zacznę od gry aktorskiej. Przez cały seans nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Matt Damon nie do końca przypomniał sobie jak to jest być znów Bournem. Podczas gdy Tożsamość, Krucjata i Ultimatum fabularnie wywierały większy nacisk na odtwórcę głównej roli i zmuszały go do oddania pewnych emocji, w najnowszym dziele Greengrassa Damon mija się ze swoim bohaterem. W swej roli jest beznamiętny i nieco pusty. Być może za przyczyną braku książkowego wzorca (tu zastąpionego oryginalnym scenariuszem), a może wyeksploatowania fabuły i postaci. Istnieje też możliwość, że jest to zabieg celowy i ma za zadanie odpowiedzieć stałemu zapotrzebowaniu na twardzieli. W końcu ich ilość w światowym kinie musi się zgadzać. Ku mojemu zaskoczeniu na ekranie świetnie wypadł Tommy Lee Jones, który moim zdaniem idealnie spisuje się jako czarny charakter. Z kolei Alicia Vikander, odgrywająca rolę agentki Heather Lee sprawiała wrażenie tak drewnianej, że aż chciałoby się rzucić na nią z heblem, by nadać temu bezkształtnemu klockowi odrobinę polotu.

źródło: filmweb.pl
Realizacja filmu jest jego najmocniejszą stroną. Produkcje z Jasonem Bournem od zawsze pełne były chłodnych kadrów, dynamicznej pracy kamery i szybko ciętych scen walki, które jednak nie przeradzają się bezładną montażową sieczkę. Fenomenalną robotę wykonują, jak zawsze zresztą, zróżnicowane i przyjemne krajobrazy najodleglejszych zakątków świata. Niezmiennie dużą rolę odgrywają sceny pościgów, będące jednym z najbardziej charakterystycznych elementów serii. Najnowszy obraz Greengrassa obfituje co prawda w realistyczne i nieskażone przez postprodukcję kolizje, jednak niektóre z ujęć (zwłaszcza podczas finałowego pościgu w Vegas) zdają się być naciągane. Momentami nawet poczynania bohaterów były jawnie bezsensowne - zupełnie tak jakby ich priorytetem było widowiskowe roztrzaskanie jak największej ilości wozów i ładowanie się wprost w policyjne blokady, mimo posiadania bezpieczniejszych alternatyw. Zdaję sobie sprawę, że kino akcji rządzi się swoimi prawami ale momentami miałem wrażenie, że reżyser robi ze mnie idiotę.
Ścieżka dźwiękowa przemknęła obok mnie trochę niezauważona. Oczywiście dalej utrzymuje tę samą mroczną i pełną niepokoju stylistykę jednak mam wrażenie, że w nieco gorszym wydaniu. Najwyraźniej nie była ona najistotniejszym elementem całości. Odświeżona wersja utożsamianego z serią Extreme Ways również kompletnie do mnie nie przemówiła.

źródło: filmweb.pl
Spoiwem każdego z tych elementów jest fabuła. Dość przeciętna fabuła. Mam wrażenie, że historia Davida Webb'a została już opowiedziana i niewiele więcej da się z niej wycisnąć. Trylogia skupiała się na desperackiej walce o prawdę, przetrwanie, własną przeszłość i zemstę. W przypadku Jasona Bourne'a mamy natomiast do czynienia z szeregiem nowych wątków i postaci, które w mojej opinii doklejone zostały do poprzednich części trochę na siłę. Oczywiście nie zamierzam zdradzać szczegółów, ale wydarzenia z najnowszego filmu z Mattem Damonem mocno ingerują w dość hermetyczne zamknięcie trylogii. Nagle dowiadujemy się, że Bourne i Dewey się znają, a nazwisko głównego bohatera wywołuje u wszystkich paniczny strach. Pojawia się łaknąca ni stąd ni zowąd sprawiedliwości Parsons i jej tajemniczy wspólnik, który ma jej pomóc w upublicznieniu informacji o Treadstone i Blackbriar. Główny wątek dotyczący ojca Bourne'a również wydaje się być dla mnie naciągany.
Mam wrażenie, że twórcy zbyt mały nacisk położyli na motywy, które kierują ich bohaterem. Niepotrzebne rozdrobnienie fabularne i przykładanie wagi do mniej istotnych szczegółów odsunęło Bourne'a na drugi plan, choć jednocześnie dało wiele okazji do posunięcia akcji. Osobiście liczyłem, że autorzy poprowadzą tę historię nieco inaczej, dając mi tym samym ponownie poczuć determinację stanowiącą siłę napędową centralnej postaci. Zakończenie należy do tych wybitnie otwartych. Nie tylko nie mamy pojęcia co dalej dzieje się z bohaterami, ale też wychodzimy z kina mając wrażenie, że ktoś tu czegoś nie dokończył. Wiemy za to, że nie wszyscy byli tymi za kogo ich uważaliśmy i tu scenarzystom należy się duży plus.

źródło: filmewb.pl
Nie ukrywam - na Jasona Bourne'a patrzę przez pryzmat poprzednich jego odsłon. Zdaję sobie jednak sprawę, że film ten miał za zadanie trafić do szerokiej publiczności, a nie tylko wiernych fanów takich jak ja, którzy uważnie analizować będą każdy aspekt produkcji. Będąc zupełnie sprawiedliwym i obiektywnym muszę przyznać, że Greengrass wypracował całkiem niezły kompromis. Z jednej strony zachował klimat serii i nie zbezcześcił legendy, z drugiej stworzył naprawdę niezły film akcji, który z pewnością przyciągnie do kina sporo łaknących wrażeń widzów. Rozumiejąc potrzebę trafienia do wielu odbiorców jestem nawet w stanie wybaczyć twórcom przewijające się trochę za często amerykanizmy w stylu bezpieczeństwa obywateli i walki z wrogami ojczyzny. 

Najnowsze dzieło z Mattem Damonem to film, na który zdecydowanie warto się wybrać. Zwłaszcza w poszukiwaniu świetnej akcji i ciekawej intrygi. Twórcy co prawda poturbowali odrobinę Bourne'a, ale go nie zamordowali.
Przecież... w końcu to niemożliwe.

 

Ocena: 6,5/10

0 komentarze:

Prześlij komentarz