To trzeba wychodzić z pokoju! (Część I)

zostaw komentarz
Kiedy prawie trzy lata temu nęcony przez wyższą edukację i perspektywę samodzielności, przeprowadziłem się do wielkiego miasta byłem dość... zagubiony. Chociaż nie, to nie jest odpowiednie słowo. Bardziej pasuje tutaj nieprzystosowany
Owe nieprzystosowanie dotyczyło wielu sfer mojego życia i nierzadko bywało powodem, dla którego czułem się nieswojo. No ale cóż, studia to poważna sprawa, a życia wykuć musimy sobie sami. Stąd odważnie wkroczyłem w nieznany świat. Czekały na mnie nowe miejsca, nowe obowiązki, nowi ludzie... Błeeee, ale bełkot.
Racja, do rzeczy.
Nowe mieszkanie. Nie w samotności oczywiście, a z kimś za ścianą. Niestety niekoniecznie normalnym. Zawsze uważałem, że koncepcja dzielenia lokum z kompletnie obcą osobą jest nieco chora. W końcu nigdy nie wiesz, czy twój współlokator nie wyznaje przypadkiem Latającego Potwora Spaghetti albo w wolnych chwilach nie pędzi samogonu z na bazie Old Spice'a. O ile zwykłego gwałciciela łatwo poznać po rozmarzonym wzroku i wystających z uszu włosach, o tyle skryci zabójcy sensu życia maskują się perfekcyjnie. I pomyśleć, że student psychologii z roku na rok wpieprza się w coraz to większe bagno tylko dlatego, że nie potrafi przejrzeć potencjalnych towarzyszy z pokoju obok...
Oto historia życia studenta zbyt zdrowego na akademik, lecz zbyt biednego na kawalerkę.

Rozdział I - Wegetarianka

Na temat 27-letniej Wegetarianki powiedzieć można niewiele. Typowa korpo-mrówka z kotem na kolanach i kolekcją butelek po tanim winie z Tesco. Przez większość dnia nieobecna, cicha i niemal idealna. Choć zawiniła mi względnie niewiele, to warto o niej wspomnieć. Głównie dlatego, że będzie moim punktem odniesienia w tej historii.
Jako studentowi pierwszego roku, z pełną wówczas pieluchą, ciężko było mi zaakceptować nową sytuację. Życie wepchnęło mnie pod dach obcej dziewczyny, która na dodatek była na bakier ze sprzątaniem. Wraz ze swoją drugą połówką spędzaliśmy niezliczone godziny na narzekaniu jak bardzo śmierdzi jej spaghetti z tuńczykiem (Bóg mi świadkiem, że nie mam nic do wegetarian, ale zapach tegoż dania w jej wykonaniu sprawiał, że miałem ochotę wyskoczyć przez okno), jak uwalona jest podłoga w kuchni i jak długo w zlewie leżą niepozmywane gary. Dodatkowo wszystko co nadawało się do jedzenia (choć nie był to wcale warunek konieczny) należało skrzętnie chować przed Zenobią - kotem żulem. Jej grube cielsko rozlewało się bezkarnie po blatach i stołach, nierzadko pozbawiając nas przy tym obiadu.
O ile w kuchni i łazience utrzymywany był względy porządek, to pokój dziewczyny straszył smrodem petów, brudnego prania oraz pokaźną kupką miodowych patyczków kosmetycznych przy łóżku. I choć nic mi do tego, to jednak o czymś to świadczyło.
Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale dziś tęsknię za Wegetarianką. Za jej śmierdzącym jedzeniem i okruchami ze śniadania na blacie. Teraz już wiem, że nie miałem prawa narzekać.
Życie bowiem to dziwka.

Rozdział II - Damian i Aneta

Nie było nam dane gościć u Wegetarianki dłużej, dlatego gdy kolejny rok akademicki zbliżał się bezlitośnie, z nadzieją rozpoczęliśmy poszukiwania kolejnego lokum. Wybór padł na dzielnicę o niezbyt dobrej opinii, choć do dnia dzisiejszego nikt nie obił mi ryja i w ogóle jest tu względnie spokojnie.
Najgorszym z niebezpieczeństw czyhających na nasze zdrowie psychiczne, byli ONI. A raczej ON - Damian Suchy. Student fizjoterapii, pasjonat  biegania oraz chamstwa. Na początku wydawał się całkiem przyzwoitym człowiekiem. Wyluzowany, bezkonfliktowy, dbający o porządek. Szybko jednak okazało się, że to tylko maska. Pierwsza czerwona lampka zapaliła się w momencie, gdy bez większego powodu poczęstował z okna soczystą wiązanką grupkę dzieci. Ot, taki kaprys. A ja, mimo swojego wrodzonego cynizmu, chamstwa nie znoszę. Chyba, że jest dobrze uzasadnione.
Od tamtego momentu kolejne przywary Damiana zaczęły wysypywać się jak trupy z szafy. Napierdalanie (wybaczcie, ale niektóre rzeczy po prostu trzeba nazywać po imieniu) drzwiami, szafkami oraz wszystkim, co martwe bądź żywe. Stosy obciętych paznokci znajdowane na podłodze i kuchennym blacie. Worki ze śmieciami piętrzące się w mieszkaniu, wypełniony garami zlew i kuchenka obstawiona naczyniami do nasiąknięcia. Nie wspomnę już o panoszeniu się, bezczelności i wywyższaniu. Syf w kuchni po każdym gotowaniu i zero jakiejkolwiek chęci do nawiązania normalnej relacji. Magiczna zamiana łóżek - z dwuosobowego widniejącego na zdjęciach i w dniu przekazania kaucji, na rozlatujące się przedwojenne gówno, które nie pomieściłoby nawet pary anorektyczek. Do genialnych pomysłów Damiana i Anety zaliczyć też można miksowanie i pieczenie o dwunastej w nocy oraz sprowadzenie na dwa tygodnie rozwrzeszczanej gimbusiary, która uprzykrzała nam życie i uniemożliwiała naukę przez całą sesję. Nie wspomnę już o korzystaniu z mediów i użytkowaniu całego mieszkania - trzeba nie mieć mózgu, żeby bez pytania czy chociażby poinformowania kogokolwiek ściągnąć do mieszkania dodatkową osobę. Może myśleli, że nie zauważymy...
I choć Aneta też do idealnych nie należała, to zdawała się być czynnikiem normalizującym zachowanie szczurowatego buca jakim był Damian. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że czasem próbowała poprawić atmosferę panującą w mieszkaniu. Jak się domyślacie, na niewiele to się zdało. Jej wysiłki były niczym montowanie klimatyzatora w piekle.
Nie potrafię opisać jak wielką ulgę poczułem, kiedy nasza wspólna przygoda dobiegła końca. Pomyślałem: Teraz może być już tylko lepiej.
Zapomniałem jednak, że życie to dziwka.

0 komentarze:

Prześlij komentarz