Trudna miłość

zostaw komentarz
Statystyki odwiedzin i wyszukiwanych przez czytelników fraz dają mnie jako blogerowi szerokie możliwości. Pierwszą z nich jest uświadomienie sobie, z kłującym zresztą rozczarowaniem, jak wiele spośród łącznej liczby wizyt na moim blogu zawdzięczam robotom spamującym, odsyłającym mnie do witryn wypełnionych krzykliwymi reklamami środków na potencję i pseudoartystycznymi zdjęciami roznegliżowanych modelek. Po drugie, statystyki takie, potrafią także napełnić serce grozą, ziejąc z ekranu niepokojąco dużą liczbą odwiedzin, poczynionych za pomocą Internet Explorera. Jednak trzecią i najważniejszą z punktu widzenia dzisiejszego postu, jest możliwość podejrzenia, jakie słowa kluczowe skierowały Was do mojego bloga. A tymi słowami, najczęściej odsyłającymi do jednego z pierwszych postów Jak to? Od Gis?!, były "fame sp5100 opinie". Podobna potrzeba wiedzy odpowiedzialna była także za zapełnienie prawie po brzegi mojej skrzynki odbiorczej na YouTube.
W tej sytuacji zatem nie pozostało mi nic innego jak wyjść naprzeciw żądaniom ogółu.

Pan od razu zapakuje

Decyzja o zakupie tego konkretnego modelu nie zapadła szybko. Poprzedzona została godzinami spędzonymi przed ekranem komputera w poszukiwaniu opinii, filmów, próbek i różnic cenowych w poszczególnych sklepach. Opcji było kilka, a wybór nie był wcale prosty.
Gdy nadszedł w końcu dzień sądu, po ograniu kilkunastu modeli, poczynając do Yamah przez Casio, Rolandy aż do Fame'ów, wybór padł na opisywane dzisiaj przeze mnie cudo niemieckiej technologii. Zapytacie pewnie, co mną kierowało? W końcu mając do wyboru Yamahę czy Rolanda, decyzja o zakupie nieznanej mi w owym czasie marki Fame wydaje się być co najmniej nierozsądna. Jednak SP5100 nęciło mnie dobrym stosunkiem jakość/cena, w pełni ważoną (zajebiście zgrabną) klawiaturą i próbkami jakości których nie powstydziłoby się niejedno akustyczne pianino. Dlatego też, mimo tłoczących się gdzieś w odległym zakamarku mojej głowy wątpliwości, postanowiłem wydać blisko 1,5 bańki i rozpocząć przygodę z moim pierwszym, zawodowym instrumentem. Moje jestestwo wypełniała radość, ekscytacja i zachwyt.
Ten przyjemny stan trwał dość długo. Pianino sprawowało się wyśmienicie i zdawało się w pełni odpowiadać moim potrzebom - wejście AUX pozwalało ćwiczyć prze akompaniamencie MUSE czy Coldplay, twarda klawiatura uczyła wytrwałości, a próbki o nienagannej jakości pozwalały poczuć się jak prawdziwy zawodowiec. Żyć, nie umierać

Pieprzona grawitacja

Sprowadziła do parteru mnie, stała się przyczyną usterek technicznych i sprawiła, że moja opinia o pianinie SP5100 zaliczyła z hukiem glebę. Bo choć jak każdy zdaję sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie, to jednak miałem nadzieję, że dane mi będzie dłużej nacieszyć się w pełni sprawnym instrumentem. Ale po kolei.
Pierwszy padł dołączony do zestawu pedał sustain. Jego wykonanie już od początku budziło moje wątpliwości, ale jako że przy transakcji pozwoliłem sobie na zakup dodatkowego łopatkowego pedału i ten pierwszy służył mi sporadycznie jako soft, nie załamałem się tym zbytnio. Wszak jego konstrukcja była na tyle prosta, że naprawienie go zajęło mi jakieś 10 minut.
Poważne problemy zaczęły się gdy któregoś dnia, pod naporem spontanicznej improwizacji, znajdujący się w trzeciej oktawie klawisz A postanowił załamać się i spaść. Wyjścia nie było - serwis w Niemczech, prawie trzy miesiące bez instrumentu. Przy okazji w protokole przyjęcia zgłosiłem także nieco za głośno grające F# w piątej oktawie (tę usterkę zauważyłem zaraz po rozpakowaniu, ale z uwagi na jej niski priorytet, postanowiłem nie zawracać sobie nią głowy - zupełnie tak jakbym wiedział, że i tak pianino odwiedzi niemieckie alma mater).
Myślałem: Nikt nie jest idealny. Usterki się zdarzają, a już zwłaszcza w sprzęcie z nie najwyższej półki. Pianino wróciło w pełni sprawne. Obie usterki usunięte, choć po drobnym narożnym obtarciu wywnioskowałem, że nie traktowano go tam najlepiej. I życie toczyłoby się dalej, gdyby nie to, że kilka miesięcy później posłuszeństwa zaczęło odmawiać wejście AUX. Kradło dźwięki raz z prawego, raz z lewego kanału, w zależności od ustawienia jack'a. Wykruszone luty - pomyślałem - W sumie nic wielkiego. Coś da się z tym zrobić.
Niestety, dziś do niewiernego gniazda AUX dołączyło G. Pieprzone G w trzeciej oktawie, które z dnia na dzień straciło dynamikę i które przy każdym naciśnięciu uderza z pełną głośnością, co doprowadza mnie do szewskiej pasji.
Sprzętu nie obejmuje już gwarancja, wysłanie go ponownie do Niemiec wiąże się z czasem oczekiwania i przede wszystkim kosztami. Póki co znajduję najróżniejsze sposoby by G omijać (od opuszczania całości o oktawę w dół do transponowania utworów które go wymagają). Niestety jest to tylko prowizorka, która mocno mnie ogranicza. Na obecną chwilę wyjścia mam dwa: albo rozbiorę pianino samodzielnie, albo znajdę kogoś, kto zajmie się tym za nieco mniejsze pieniądze niż goście od Oktoberfest.

Z bólem

Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że po prostu otrzymałem wadliwy egzemplarz. Chciałbym w to wierzyć, nawet po tym co usłyszałem od znajomego, który mi go sprzedał, a mianowicie, że nabywcy tegoż modelu nad wyraz często wracają, by uruchomić procedurę naprawy gwarancyjnej.
Ostatecznie, opinię ujmę tak: gdyby Fame SP5100 był bezawaryjny, byłby fenomenalnym wręcz wyborem.
Ale właśnie... Gdyby.

Postaram się niebawem dodać jeszcze kilka słów na ten temat. Dorzucę rzeczywiste zdjęcia sprzętu po trzech latach użytkowania i oczywiście próbki każdego z brzmień.

Na koniec dorzucę jeszcze swój utwór. Główny riff i outro nagrane zostały bezpośrednio z Fame'a.


Jeśli macie jakieś pytania odnośnie sprzętu, to czujcie się zachęceni.

0 komentarze:

Prześlij komentarz