You're my guiding light (III) - Keane

zostaw komentarz
Sporo czasu upłynęło zanim moja opinia na temat zespołu Keane w pełni się ukształtowała. W pewnym sensie przypominało to proces krystalizacji. Na początku podchodziłem do niego z dużą rezerwą. Mimo niewątpliwego powiewu świeżości jaki wnieśli na rynek muzyczny swoim pierwszym albumem i ich sporej kreatywności, coś dalej nie pasowało. Na tym krysztale wciąż wyraźnie dostrzegalne były nieczystości mimo woli szpecące ich obraz w moich oczach. Jednak po wielu godzinach spędzonych na przesłuchiwaniu ich dyskografii, obejrzeniu licznych wykonań na żywo i nauce niezbyt skomplikowanych (lecz także nie trywialnych) partii klawiszowych, Keane niepostrzeżenie zauroczył mnie i wdarł się z buta pomiędzy sploty włókien nerwowych i skupiska neuronów w moim mózgu. Co więcej, zadomowił się tam na dobre i wcale nie zamierza się nigdzie wybierać. Od czasu do czasu daje o sobie znać w moich "utworach", pomrukiwaniach pod nosem w trakcie wykonywania przeróżnych czynności czy płynąc nieprzerwanym potokiem z małych głośników moich słuchawek. Z tego też powodu, dziś postanowiłem poświęcić brytyjskiemu kwartetowi kilka słów.

Od lewej: Tom Chaplin (wokal), Tim Rice-Oxley (pianino), Richard Hughes (perkusja) i Jesse Quin (gitara basowa)

"Ten zespół bez gitar"

Tak właśnie nazywany był Keane u początków swojej kariery, gdy grywali w pubach, małych klubach i brytyjskich odpowiednikach święta cebuli. Wszystko za sprawą braku gitarzysty, którego miejsce pomiędzy częstotliwościami zajął pianista, Tim Rice-Oxley. Ale po kolei.
Początki zespołu sięgają drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy to gitarzysta Dominic Scott i wspomniany wyżej Tim Rice-Oxley założyli kapelę o nazwie Lotus Eaters. Po krótkim czasie do składu dołączył perkusista Richard Hughes i wokalista Tom Chaplin. Formowaniu się zespołu (który po skompletowaniu zmienił nazwę na Cherry Keane) towarzyszył szereg zawirowań i sporów, lecz po jakimś czasie chłopaki dogadali się i skracając swą nazwę, pod banerem Keane ruszyli z kopyta. A przynajmniej tak im się wydawało... Pojawiły się nieśmiałe single i większe koncerty, lecz po jakimś czasie rynek muzyczny zwrócił się przeciwko nim i pojawiły się pierwsze wątpliwości co do sensu istnienia zespołu. Dość dosadnie wyraził je Scott, który w 2001 roku opuścił skład.
Jednak rok później, los pod postacią łowcy talentów Simon'a Williams'a, człowieka który odpowiedzialny jest za wyciągniecie na światło dzienne Coldplay, uśmiechnął się do Chaplina i spółki przynosząc okazję na wydanie przełomowego jak się potem okaże singla Everybody's Changing. Brytyjskie trio wzięło rozpęd i...

Tom Chaplin to niewątpliwie posiadacz jednego z oryginalniejszych głosów.

Nadzieje i obawy

...szturmem wzięło listy przebojów w Wielkiej Brytanii i USA. Singiel  Somewhere Only We Know zawładnął stacjami radiowymi i utorował drogę dla debiutanckiego albumu Keane zatytułowanego Hopes and Fears. Na rezultat nie trzeba było długo czekać. Krążek wbił się na pierwsze miejsca notowań, a chłopaki rozpoczęli nowy rozdział w życiu zespołu.
Koncerty, single, Under the Iron Sea i sława. Nie gigantyczna, ale i nie mała. Rzekłbym, adekwatna do zasług - liczne nagrody, choć bez Grammy, wiele koncertów, ale bez stutysięcznych tłumów, Wembley, ale do legendy daleko. Mimo braku popularności jaką już wtedy mogli poszczycić się Muse czy Coldplay, nowa sytuacja odrobinę przygniotła Chaplina, który dał się złapać w narkotykowe sidła. Sytuacja była na tyle poważna, że działalność zespołu stanęła pod znakiem zapytania, lecz po jakimś czasie Tom wygrał batalię z Królową Śniegu i dzielnie powrócił do rzeczywistości (szkoda, że swego czasu Liam Gallagher z Oasis nie potrafił zdobyć się na to samo), przemycając w swej twórczości wspomnienia walki z nałogiem, tak jak zrobił to np. w utworze Bad Dream.
Losy zespołu od czasu Under the Iron Sea do dziś nie były już tak niespokojne. Można nawet powiedzieć, że chłopaki w pewnym sensie się ustatkowali. Mają swoich fanów i grono wiernych odbiorców, wielu w Ameryce Południowej. Keane wciąż koncertuje i zostaje na tym samym, równym poziomie artystycznym.... Czyli w sumie gdzie?

Keane podczas jednego z wielu akustycznych występów.

Dysonans poznawczy

Chociaż wspomniałem, że Keane jest jednym z obiektów mojej muzycznej fascynacji, to nie byłbym sobą, gdybym nie znalazł czegoś, do czego mógłbym się doczepić. Oczywiście nie robię tego z powodu mojej natury malkontenta (choć znam co najmniej jedną osobę, która w tym momencie wybuchłaby gromkim śmiechem) ale z obowiązku. Muszę bowiem jako człowiek dzielący się swoją opinią z innymi pamiętać, aby była ona maksymalnie obiektywna. Pomyślałem zatem, że najlepszym sposobem na przedstawienie muzycznego profilu brytyjskiej formacji, będzie tradycyjne zestawienie plusów i minusów. Zdaję sobie sprawę, że trochę to mało ambitne i dość proste, ale nigdy nie mówiłem, że walka z lenistwem kiedykolwiek zakończy się moją wiktorią...

Plus
  • kreatywni
  • zwinnie łączą alternatywę ze schematami brit-popu
  • kurczowo trzymają się poziomu na jakim zaczęli (z wyjątkiem kilku utworów z Perfect Symmetry i Night Train)
  • pozbawiony schematów twórczych pianista
  • chwytliwe i wpadające w ucho utwory, które jednocześnie nie trącą tandetą i nie są pokłosiem zarazy trawiącej większość rynku muzycznego, czyli komercji i pogoni za kasą
  • wokalista o intrygującej barwie i obdarzony nieprzeciętnymi umiejętnościami perkusista
Minus
  • Perfect Symmetry i Night Train - wybaczcie chłopaki, ale większość utworów z tych albumów winno znaleźć się raczej wśród bonus tracków lub posiadać status granych sporadycznie na koncertach utworów widmo. Poza kawałkami takimi jak Perfect Symmetry, Spiralling, Black Burning Heart czy My Shadow nie uświadczyłem na tych krążkach tej keane'owej nuty, która kiedyś mnie porwała. Tak czy inaczej, albo panowie z Keane przechodzili kryzys twórczy albo na chwilę się zagubili
  • mocno przeciętne wykonania koncertowe (do tej pory nie wiem czy to wina słabej realizacji, pustki w częstotliwościach, której czasem nie jest w stanie wypełnić pianino czy może braku werwy członków)
  • niezbyt głęboka warstwa tekstowa
  • słabo rozbudowana technika pianisty


Hughes to solidny i świetnie odnajdujący się na koncertach perkusista.

Jak zatem widzicie bilans wychodzi nieco na plus.
Próbowałem znaleźć na nich jakiegoś poważnego haka. Naprawdę, wierzcie mi. Jednak niezależnie od  tego z której strony wyprowadzałem atak, Keane bronił się naprawdę dzielnie. Szacunku zespołu wiernie strzegą bowiem dwa pierwsze albumy (a także ten ostatni - Strangeland), ciągła świeżość i brak jakichkolwiek oznak wypalenia.
Koncerty nie są ich mocną stroną, to prawda, ale za to świetnie rekompensują to akustycznymi sesjami. Tim Rice-Oxley może nie jest wirtuozem pianina, ale czy trzeba nim być, by porwać tłumy? Obserwując reakcję ludzi na pierwsze dźwięki Everybody's Changing, nie sądzę.
Zdaję sobie sprawę, że wielu krytyków i melomanów miałoby panom z Keane wiele do zarzucenia. Czasem sam dochodzę do niezbyt korzystnych dla nich wniosków, jednak moja świadomość na przestrzeni lat do perfekcji opanowała posługiwanie się mechanizmami obronnymi i skutecznie wypiera niechciane treści, pozwalając zlikwidować ten nieprzyjemny z definicji dysonans poznawczy. Mimo świadomości, że nikt nie jest doskonały, a co za tym idzie także Keane, cieszę się, że siedząc teraz przy swoim biurku w pozycji półleżącej, z nogami opartymi na jego rogu i słuchając Put It Behind You, poświęcam swój czas na te parę słów. Wiem bowiem, że to wszystko jest warte zachodu.

Ciekawe co się stanie jak to włączę...

Jako osoba szeroko interesująca się muzyką od strony technicznej, muszę napisać kilka słów o jednej z przyczyn dla której muzyka Keane stała się dla mnie inspiracją. Pianista Tim Rice-Oxley powiedział kiedyś, że uważa muzykę fortepianową za nudną, dlatego stara się robić wszystko, aby urozmaicić to podstawowe brzmienie. I nie boję się powiedzieć, że poszedł po całości. Olbrzymie ilości chorus'a, delay'a, masa mistrzowsko wręcz dobranych syntezatorów i wreszcie pianino przepuszczone przez gitarowy przester (nie sądzę, by Tim był pierwszym człowiekiem, który na to wpadł ale z pewnością pierwszym, który wiedział jak się za to zabrać i co z tym zrobić). Nie jestem pewien czy pomysł z overdrive'em na pianinie, który w dużych ilościach pojawił po raz pierwszy się na krążku Under the Iron Sea, zrodził się w trakcie szukania sposobów na wypełnienie pustej przestrzeni w miksie, którą na Hopes and Fears z powodzeniem wypełniał reverb, czy też może jest dziełem eksperymentów. Tak czy inaczej, to właśnie dzięki tak nieszablonowemu myśleniu Keane zyskał swój niepowtarzalny charakter. Czasem zastanawiam się jak dziś wyglądała by twórczość Coldplay, gdyby w 1997 roku Rice-Oxley przyjął propozycję Chrisa Martina, by zostać ich pianistą. Mam dziwne przeczucie, że nie popracowaliby razem zbyt długo...

Tim Rice-Oxley ze swoim niezmiennym od lat zestawem, czyli pianinem Yamaha i syntezatorem Clavia Nord.

There's no wolf at the door

Dziś zespół to już nie trio, a kwartet. W 2008 roku do Keane dołączył dość utalentowany basista i gitarzysta Jesse Quin. Jego obecność jednak nie przyniosła ze sobą większej rewolucji, co zresztą znajduję jako właściwe. Keane to zespół, który nie potrzebuje zmian. Mimo mijających lat i kolejnych płyt, panowie świetnie odnajdują się na swoim miejscu. Strangeland, który stylem nawiązuje do prądu zapoczątkowanego parę lat temu przez The Killers singlem Human, a który wywodzi się z wesołej muzyki lat osiemdziesiątych, mimo swej odmienności w stosunku do poprzednich płyt, dalej odciska się na rynku muzycznym tymi samymi liniami papilarnymi opisanymi w kartotece pod pseudonimem Keane. Również dwa najnowsze single będące zapowiedzią albumu The Best of Keane (swoją drogą niesamowicie zwinnie wślizgujące się w stylową przestrzeń pomiędzy dwoma pierwszymi albumami a Strangeland), czyli Higher Than the Sun i Won't Be Broken pozwalają mi spać spokojnie i nie martwić się przyszłością zespołu. I choć muzycy zapowiedzieli ostatnio, iż zamierzają nieco od siebie odpocząć i zająć się solowymi przedsięwzięciami, ufam, że poziom na którym się teraz znajdują, będzie dla nich artystyczną przystanią jak najdłużej.

W ramach prywaty wstawiam cover utworu Bend and Break. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.


0 komentarze:

Prześlij komentarz