Jestem tu po to, by Ci zaszkodzić

zostaw komentarz
- Czy śnią Ci się czasami pożary?
- Nie.
- To nie masz się czym przejmować. Jesteś młoda, ładna, atrakcyjna.
- Tak pan myśli?
- Podobasz się mężczyznom. Oblepiają cię wzrokiem gdy idziesz ulicą w tych swoich krótkich prowokujących spódniczkach. Całują po szyi, proszą do tańca, szepcą do ucha sprośne rzeczy... I odchodzisz z innym... Beata, ty suko!
- Mam na imię Dominika.
- A ja mam butelkę whisky w lodówce.
- Ja nie mogę ciągle wracać od pana pijana!

Poranek Kojota zdecydowanie nie jest dziełem sztuki, ale uznałem, że powyższy dialog gładko i z przymrużeniem oka wprowadzi Was w tematykę psychologiczną. Dzisiaj bowiem, padnie kilka słów na ten właśnie temat. 
Jak wspomniałem, jestem studentem psychologii. Tę nierozsądną, głupią i pochopną według mojego otoczenia decyzję, podjąłem ze względu na moje szerokie zainteresowanie tą dziedziną. U niemal każdego, z kim mam okazję rozmawiać o swoich studiach, dostrzegam ten znajomy już mi wzrok mówiący "Spotkamy się w McDonaldzie". Przywykłem i pogodziłem się z faktem, że należę do niezbyt dobrze postrzeganej przez społeczeństwo w dzisiejszych czasach grupy ludzi, którzy przy wyborze studiów kierowali się swoimi zainteresowaniami. Ale nie o tym mowa.

Psychologia to dziedzina szersza niż komukolwiek mogłoby się wydawać, a co za tym idzie posiada ciekawą i dość długą już historię, która umownie rozpoczyna się datą 1879. Wtedy to niemiecki psycholog i filozof Wilhelm Maximilian Wundt, założył pierwsze laboratorium psychologiczne. Bez obaw, nie mam zamiaru zanudzać Was datami i nazwiskami. Dzisiejszy wpis nie ma na celu opisywania rok po roku rozwoju psychologii. Moim celem jest dzisiaj zainteresować Was kilkoma niezbyt chwalebnymi epizodami, jakie miały miejsce na przestrzeni tych wszystkich lat, kiedy to psychologia rozkwitała będąc już oficjalnie uznaną za naukę. Nie bez kozery padło tu jednak nazwisko Wundta. Jest on bowiem uznawany za ojca psychologii eksperymentalnej, a to właśnie z tą metodą badań psychologicznych wiążą się wydarzenia, które zapisały się na wyjątkowo czarnych kartach jej historii.

Pierwsze laboratorium psychologiczne założone przez Wundta w Lipsku.

Również dialog jaki przytoczyłem, nie znalazł się tu przypadkowo. Prezentuje on bowiem (żartobliwie) pewien powszechny wśród społeczeństwa sposób postrzegania psychologii i psychologów. Jest on mocno wypaczony i krzywdzący. Tak, wiem. Każdy zwolennik danej dziedziny twierdzi, że jest ona niedoceniana. To prawda, że nie jestem zbyt obiektywny ale jak sami zobaczycie w dalszej części tekstu, moja opinia powstała w oparciu o słuszne wnioski. W ramach walki z tym poglądem, na który składa się również obraz psychologa jako pedagoga szkolnego lub "lekarza dusz", przedstawię Wam dzisiaj najbardziej znane eksperymenty psychologiczne, które przy ogromnym wkładzie jaki wniosły do rozwoju tej nauki, przeprowadzone zostały z pominięciem wszelkich zasad etyki zawodowej. Musimy bowiem pamiętać, że w tamtych czasach pojęcie to praktycznie nie istniało. 

Historia pewnego Alberta

Jednym z podstawowych terminów z jakim spotkałem się przedzierając się z maczetą przez gęste zarośla psychologii, było warunkowanie. Na potrzeby historii małego Alberta przybliżę pokrótce pojęcie warunkowania klasycznego, pomijając warunkowanie instrumentalne. Jest to niezbędne, aby zrozumieć istotę eksperymentu Johna Watsona z roku 1920. Warunkowanie klasyczne, które stało się elementem rozważań psychologów za sprawą niejakiego Iwana Pawłowa, jest to proces, w którym bodziec obojętny (czyli taki, który nie wywołuje u jednostki żadnej reakcji), staje się bodźcem warunkowym poprzez skojarzenie go z bodźcem bezwarunkowym. Część z Was zapewne spotkała się już z tym pojęciem w swojej przeszłości w kontekście badań Pawłowa, które na początku z psychologią nie miały nic wspólnego. Miały one na celu zbadanie reakcji fizjologicznych psów na pokarm. W ich trakcie Pawłow zauważył, że psy zaczęły ślinić się nie tylko na widok jedzenia, ale już na sam bodziec jakim było zapalenie światła, które zawsze bezpośrednio poprzedzało podanie jedzenia. W tym przypadku bodźcem bezwarunkowym (wywołującym odruchową reakcję ślinienia się) był pokarm, a bodźcem obojętnym (który potem stał się bodźcem warunkowym poprzez skojarzenie z bodźcem bezwarunkowym) było zapalenie przez badacza światła w pomieszczeniu ze zwierzętami.
 
Mały Albert w trakcie warunkowania. Mężczyzna po lewej to John Watson.

Ten właśnie proces stał się przedmiotem zainteresowań Watsona. Postanowił on przeprowadzić eksperyment na jedenastomiesięcznym Albercie B. Wraz ze swoją asystentką Rosalie Rayner podjął się wytworzenia u dziecka reakcji warunkowej na szczura. W momencie, gdy w zasięgu Alberta pojawiał się szczur, Watson uderzał w gong generujący duży hałas. U tak małego dziecka hałas ten, wywołuje bezwarunkową reakcję lękową. Po niedługim czasie, u Alberta w pełni wykształcił się lęk na widok szczura. Nastąpiła również tzw. generalizacja bodźca, czyli przeniesienie tegoż lęku na inne przedmioty przypominające szczura jak np. maskotki czy inne zwierzęta. Fakt, że Albert reagował na te właśnie bodźce silnym lękiem, przyczynił się do rozwoju teorii warunkowania klasycznego i samej psychologii behawioralnej (czyli badającej zachowanie). Jednak nie wszystko poszło tak, jak spodziewał się tego Watson. Nigdy bowiem nie udało mu się przeprowadzić na Albercie procesu wygaszenia reakcji warunkowej. Z tego też powodu, nawet w dorosłym życiu Albert nie mógł pozbyć się tej reakcji, która na stałe zapisała się w jego mózgu i pozostawiła trwałą rysę na jego psychice. Również Watson nie skończył zbyt dobrze. Bynajmniej nie za sprawą pogwałcenia praw etyki. Swój marny los zawdzięcza brakowi umiejętności utrzymania na wodzy swych miłosnych żądz, które, mimo posiadania żony, transferował (z wzajemnością zresztą) na swą asystentkę Rosalie. Skandal obyczajowy jaki wywołali, spowodował wydalenie go z Uniwersytetu Hopkinsa. 
Swoją drogą zabawne, prawda? Zdewastowanie psychiki Albertowi nie wywarło na władzach uniwersyteckich większego wrażenia, ale romans z doktorantką pozbawił chłopinę stołka. Dlaczego mam wrażenie, że dziś ta sytuacja przybrałaby zupełnie przeciwny obrót...

Trust me, I'm psychologist

Kolejny eksperyment, przeprowadzony w roku 1961, wiąże się z osobą Stanley'a Milgrama i pojęciem autorytetu. Milgram, będący uczniem innego wielkiego psychologa i pioniera badań nad konformizmem Ascha, postanowił zbadać, jak na zachowanie ludzi, ich normy, granice oraz racjonalne myślenie wpływa autorytet badacza. Dobrał on pokaźną grupę badanych, wśród których znajdowali się jego pomocnicy. Podczas ustawionego losowania podzielił ich na uczniów i nauczycieli. Rolę uczniów zawsze otrzymywał jeden z pomocników samego eksperymentatora. Tak dobraną parę umieszczano w dwóch oddzielnych pomieszczeniach. Zadaniem nauczyciela (czyli prawdziwego badanego) było uczyć drugą osobę par słów, a potem ją odpytywać. Przed badanym, umieszczono dość groźnie wyglądającą atrapę urządzenia z przyciskami oznaczonymi wartościami od 15 do 450V. Za każdą pomyłkę uczeń miał być karany uderzeniami prądu o kolejno rosnących wartościach. Istotny był fakt, iż badany słyszał reakcję drugiej osoby. Przy coraz większych dawkach prądu, pomocnik Milgrama narzekał na ból, protestował, a gdy badany doszedł do wartości 300V, ten uderzał w ścianę, by po chwili zamilknąć.

Badacz objaśnia uczestnikowi eksperymentu zasadę działania urządzenia do rażenia prądem.

Wszystkich 40 uczestników eksperymentu doszło do poziomu 300V. Pięć osób zrezygnowało zaraz potem, a kolejne dziewięć na wyższych poziomach. Zatem 26 osób było posłusznych eksperymentatorowi do samego końca, mimo świadomości spowodowania poważnego zagrożenia życia.
Wynik tego eksperymentu związany jest z faktem, że uczestnicy byli nieustannie zapewniani, że robią to w imię nauki. Ponadto, podczas eksperymentu cały czas obecny był badacz, który swoim stoickim spokojem oraz naukowym autorytetem wywoływał u uczestników przekonanie, że wszystko jest w porządku. Oprócz zmiany sposobu myślenia z uwagi na siłę autorytetu, mamy tu również do czynienia ze zjawiskiem przesunięcia odpowiedzialności, w tym przypadku na badacza. "Przecież, robię to co mi każą. To nie ja rażę prądem."
Z perspektywy dzisiejszej metodologii badań, eksperyment ten był skrajnie nieetyczny. Jego autorzy nie tylko wprowadzili badanych w błąd, ale i skłaniali ich do zadawania bólu drugiemu człowiekowi. Dziś komisja bioetyczna nie zezwoliłaby na przeprowadzenie tego eksperymentu. Głównie z uwagi na to, że pomimo poinformowania uczestników już po badaniu o prawdziwym jego celu, mogło ono pozostawić trwałe ślady w ich psychice.

Na pewno ktoś jej pomoże...

Kolejny eksperyment, przeprowadzony w roku 1968, został zaprojektowany po tym, jak cztery lata wcześniej pewna kobieta została zamordowana na ulicy, podczas gdy 38 świadków bezczynnie obserwowało całe zajście. Celem badaczy, John'a Darley'a i Bibb'a Latane'a, było sprawdzenie, czy fakt, że ludzie są w dużej grupie ma wpływ na ich apatię.
Uczestnicy zostali poinformowani, że wezmą udział w dyskusji na bardzo osobiste tematy, więc aby uniknąć skrępowania, będzie ona prowadzona poprzez interkomy. Każda osoba znajdowała się w innym pomieszczeniu, lecz wszyscy badani słyszeli się nawzajem. W pewnym momencie pomocnik eksperymentatorów zaczynał udawać napad epilepsji. Wszyscy pozostali słyszeli to dzięki interkomom. 
Jakie były wyniki? Jeśli osoba badana wierzyła, że tylko ona uczestniczy w dyskusji i słyszy chorego, w 85% przypadków opuszczała swój pokój i szukała pomocy. Jeśli jednak warunki zostały zmienione i w rozmowie brało udział pięć osób (w tym jedna udająca drgawki), tylko 31% udawało się po pomoc. Reszta sądziła, że zajmie się tym ktoś inny. Wnioski są oczywiste. Jeśli ktoś wie, że tylko on jest w stanie pomóc - robi to. Jeżeli jednak w pobliżu są inni ludzie, każdy oczekuje, że ktoś inny udzieli pomocy. Im więcej osób, tym bardziej rozproszona jest odpowiedzialność i tym mniejsza szansa, że ktokolwiek zdecyduje się na działanie. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym rozproszeniem odpowiedzialności.
Eksperyment ten, jest kontrowersyjny z tego samego powodu, co eksperyment Milgrama. Badani zostali wprowadzeniu w błąd, a emocje jakie wywołał u nich "napad" jednego z uczestników dyskusji naraziły ich na negatywne odczucia, takie jak strach czy panika.

W każdym tkwi zło

Najlepsze zostawiłem na koniec. Ostatnim eksperymentem jakim się zajmiemy, będzie eksperyment więzienny z roku 1971, autorstwa Philipa Zimbardo, uważanego za najwybitniejszego psychologa naszych czasów. Eksperyment miał na celu sprawdzenie, jaki wpływ na ludzką psychikę będzie miało uwięzienie. Jak później zobaczycie, bieg wydarzeń oraz wnioski przeszły najśmielsze oczekiwania badaczy. Ze względu na moje szczególne zainteresowanie tym tematem, poświęcę mu najwięcej miejsca.
Grupa 24 zdrowych fizycznie i psychicznie mężczyzn, przebadanych za pomocą kwestionariuszy i dobranych na zasadzie podobieństwa zostaje aresztowana w niedzielny poranek, przewieziona na komisariat i poddana wszystkim policyjnym procedurom. Następnie przewozi się ich do, wybudowanego specjalnie na potrzeby eksperymentu w podziemiach uniwersytetu stanfordzkiego, więzienia. Wszystko to miało na celu wytworzenie maksymalnie wiarygodnej symulacji całego procesu. Następnie za pomocą losowania dzieli się ich na strażników i więźniów.


Więźniowie poddani zostali wszystkim obowiązującym procedurom i zwyczajom więziennym. Przeszukano ich, rozebrano do naga, spryskano środkiem dezynfekującym, na głowy założono im pończochy, co miało być substytutem jej ogolenia. Oprócz tego w celu upokorzenia ich, założono im na kostki ciężkie łańcuchy oraz kazano chodzić w uniformach przypominających sukienki. Poinformowano ich także, że może dojść do łamania ich praw i zasad prywatności. Wszyscy też zgodzili się w ramach eksperymentu na otrzymywanie minimalnych racji żywnościowych.


Strażnicy z kolei otrzymali odpowiednie uniformy i czarne okulary. Zostali ostrzeżeni o ogromniej odpowiedzialności, lecz nie narzucono im reguł i granic działania. Autorzy eksperymentu pozostawili to ich sumieniom.
Machina ruszyła. Strażnicy organizowali zbiórki w środku nocy, karali nieposłusznych więźniów pompkami. Na początku wszystko przebiegało spokojnie. Więźniowie nie traktowali ani strażników ani uwięzienia poważnie, lecz już drugiego dnia wybuchł bunt. Więźniowie zabarykadowali się w celach, zerwali numery identyfikacyjne i drwili ze strażników. Ci z kolei, nawzajem obarczali się winą za przyzwolenie na bunt. By ostudzić zapał więźniów, strażnicy użyli gaśnicy z dwutlenkiem węgla, po czym wtargnęli do cel, rozebrali więźniów do naga, zabrali im łóżka, a prowodyrów buntu zamknęli w izolatkach. Po tym zdarzeniu strażnicy zaczęli prześladować i zastraszać więźniów. 
Po pewnym czasie strażnicy wpadli na pomysł stworzenia celi uprzywilejowanych dla dobrze sprawujących się więźniów, co wywołało wśród reszty dezorientację i podejrzenia o kolaborację ze strażnikami. Sam bunt okazał się znaczący dla zbudowania solidarności pośród strażników. Od tego momentu, przestało to być po prostu eksperymentem, czy jakąś prostą symulacją. Strażnicy zaczęli postrzegać więźniów jako prawdziwe zagrożenie, naprawdę zaczęli się ich obawiać. Naturalną ich reakcją na to stało się zwiększanie poziomu kontroli nad więźniami, inwigilacji i agresji. Nie pozwalano im korzystać z toalety, a wiadra, które były ich substytutem nie były opróżniane.

Upokorzeni więźniowie.

Po 36 godzinach więzień 8612 zaczął cierpieć na silne wahania nastroju i dezorganizację zachowania. Co ciekawe, sami badacze ulegli atmosferze myśląc, że ten po prostu chce ich oszukać i wydostać się w ten sposób z więzienia. 8612 krzyczał "Nie możecie stąd wyjść! Nie da się przerwać eksperymentu!" Po pewnym czasie zaczął zachowywać się jak cierpiący na poważne zaburzenia umysłowe: krzyczał, przeklinał, zupełnie nie panował nad sobą. Eksperymentatorzy byli zmuszeni go wypuścić. Niedługo potem wśród więźniów pojawił się plan masowej ucieczki, a do badaczy dotarły pogłoski o towarzyszącym jej włamaniu.
Gdy obie te informacje się nie sprawdziły, strażnicy stali się coraz bardziej brutalni i bezlitośni, m.in. rozkazując więźniom czyszczenie muszli klozetowych gołymi rękami. Więźniowie nie potrafili dostrzec rozmytej już granicy między rzeczywistością, a rolą jaką odgrywają w ramach eksperymentu o czym świadczyć może fakt, iż większość z nich przekonana była, że jedynym sposobem na wydostanie się z więzienia jest pomoc prawnika. Kolejny więzień, który pojawił się w późniejszej fazie eksperymentu (z numerem 819) doznał załamania nerwowego. Zaczął krzyczeć i histerycznie płakać, na skutek czego, został uwolniony. W odpowiedzi na to jeden ze strażników ustawił pozostałych więźniów w szeregu i kazał im głośno powtarzać: "Więzień nr 819 jest złym więźniem. Przez to co zrobił więzień nr 819, w mojej celi jest bałagan, panie władzo." Wykrzyczeli to kilkakrotnie, jednym głosem. Załamany krzykami 819 popadł w rozpacz. Mimo złego stanu zdrowia, chciał wrócić i udowodnić, ze nie jest złym więźniem. Zimbardo był zmuszony interweniować:
"Słuchaj, nie jesteś nr 819. Jesteś [jego imię], a ja nazywam się dr Zimbardo. Jestem psychologiem, nie dyrektorem więzienia, a to nie jest prawdziwe więzienie. To tylko eksperyment, a to są studenci, a nie więźniowie, tak jak ty. Chodźmy." Ten momentalnie przestał płakać i powiedział: "Dobrze, chodźmy".

 
W reakcji na całokształt wydarzeń, czterech więźniów zareagowało załamaniem emocjonalnym, będącym jednym ze sposobów ucieczki od sytuacji. U jednego z nich wystąpiła psychosomatyczna wysypka na całym ciele, gdy dowiedział się, iż jego prośba o zwolnienie została odrzucona. Strażnicy przejęli całkowitą kontrolę. Zimbardo i współpracownicy stworzyli niezwykle silnie oddziałującą sytuację - sytuację, w której więźniowie wycofywali się i zachowywali się patologicznie, i w której niektórzy ze strażników zachowywali się sadystycznie. Nawet "dobrym" strażnikom brakowało sił, by zainterweniować i żaden nie zrezygnował podczas trwania eksperymentu.
Z powodu brutalności strażników i naruszeń zasad moralnych przez eksperymentatorów, po upływie jedynie sześciu dni, planowana na dwa tygodnie symulacja, została przerwana. Zimbardo zdał sobie sprawę, że stał się nieobiektywny i sam zaczął żyć rolą naczelnika więzienia.
Wnioski były szokujące. Uwięzienie nawet przez sześć dni powoduje bunt, utratę tożsamości, falę brutalności, załamanie nerwowe i utratę poczucia rzeczywistości. Jednak najbardziej przerażające w tym wszystkim jest to, że eksperyment pozwala postawić hipotezę, że we wszystkich nas drzemie zło, które może być wyzwolone przez odpowiednie okoliczności. Również rozczarowanie strażników spowodowane zakończeniem eksperymentu wiele mówi o ludzkiej naturze.

Wszystkie eksperymenty o jakich dziś napisałem były nieetyczne i w jakiś sposób niemoralne. Jednak gdyby nie one, psychologia nie byłaby w stanie odpowiedzieć na wiele ważnych pytań. W mojej skromniej opinii, to dobrze, że kiedyś takie wydarzenia miały miejsce. Być może nie jest to odpowiednia postawa jak na przyszłego psychologa... No ale cóż, nikt nie jest doskonały. Jeśli macie jakieś pytania bądź chcielibyście wyrazić swoją opinię, to czujcie się zachęceni.

0 komentarze:

Prześlij komentarz