12 lat temu Muse bez większych fajerwerków stał się częścią mojego życia. Będąc gówniarzem przemierzałem śmierdzące, szkolne korytarze, bujając się przy tym w rytm New Born, Supermassive Black Hole czy Sunburn. Chociaż wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, brytyjska grupa miała stać się obiektem mojej dozgonnej fascynacji, pasji i szacunku. Za sprawą Space Dementia pokochałem pianino, a dzięki Hysterii na zawsze zauroczyłem się basem. To Exogenesis, Isolated System, Blackout, Megalomania i Thoughts of a Dying Atheist towarzyszyły mi w najważniejszych momentach mojego życia. To przez Mercy na Służewcu wyprostowały mi się zwoje, a z dźwięków Animals i Endlessly budowałem przez lata swój azyl. Wszystko to sprawia, że dziś nie wyobrażam już sobie swojego duchowego życia bez Muse. Jedni wierzą w Boga, inni w idee, jeszcze inni w polityków. Ja swój artystyczny pierwiastek zawierzyłem kapeli rockowej, handluj z tym. Co to ma do rzeczy spytacie? Ano ma, i to całkiem sporo. Mam bowiem wrażenie, że z dniem premiery Simulation Theory kończy się w historii Muse pewna epoka. Brzmi dramatycznie, nie?
Fala sinusoidalna
Kiedy światło dzienne ujrzało Dig Down byłem naprawdę zawiedziony. Po świetnym Drones, którym Muse zamknął usta malkontentom, oczekiwałem odrobinę więcej. Sama koncepcja osadzenia albumu w popularnej ostatnio stylistyce retro bardzo mi się spodobała. Byłem bowiem przekonany, że Muse świetnie się w niej odnajdzie. Pierwszy singiel jednak sprawiał wrażenie nagranego na pałę. Ot, powtórka z Madness z tym, że pozbawiona polotu.
Thought Contagion to już inna bajka. Inspiracja Thrillerem, opakowana w genialny miks zrobiła na mnie wrażenie od pierwszego strzału. Chromatyczna partia basu, solo z whammy i świetny tekst - wszystko się zgadzało. Jeśli utrzymają ten poziom, to może być naprawdę nieźle - pomyślałem.
Something Human nie zgasiło mojego entuzjazmu. Choć nie jest to utwór, którym zachwycam się w wolnych chwilach, to dostrzegałem w nim pewien magnetyzm. Jasnym było, że Simulation Theory utrzymane będzie w pewnej konwencji i traktowałem go jako część czegoś większego. Powstrzymałem się od osądów i przedwczesnych interpretacji.
Po premierze The Dark Side byłem już pewien - oni znowu to zrobią. Znowu rozkurwią system i udowodnią, że nie grozi im artystyczne wypalenie. Czwarty singiel zawierał w sobie wszystko, czego można było się po nich spodziewać i wszystko, czego oczekiwałem. Egzemplifikat, wzorzec metra, skondensowana mieszanka potencjałów.
Jeśli zaś chodzi o Pressure, przyznaję - początkowo byłem mocno sceptyczny. Aha... No, ok - tak to mniej więcej wyglądało. Po czasie jednak, pochłonięty przez partię basu, acz rozpraszany bólem nadgarstka zdołałem wyhodować do tego kawałka sympatię. No bo dlaczego by nie?
Piątek, 9 listopada
Choć sam nie byłem pewien czego spodziewać się po Simulation Theory, już po kilku sesjach wiedziałem, że to nie to. I bynajmniej nie z powodu elektroniki, motywu przewodniego, znikomej ilości żywych instrumentów czy braku utożsamianej z zespołem wirtuozerii. Album od samego początku był dla mnie ciężkostrawny z powodu swądu lenistwa i lepkiego śladu położonej na krążku lachy. Algorithm, Propaganda i Blockades to morze niewykorzystanego potencjału. To utwory oparte na ciekawym pomyśle, ale potraktowane bez należytej im uwagi. Mogły stanowić zgrabny punkt wyjścia do czegoś większego, a tymczasem są zwyczajnie przeciętne. To kawałki, które tylko sekundami bywają dobre. Get Up and Fight to jawna kpina i nikt nie wmówi mi, że jest to część konwencji. Co innego w sprawny sposób wykorzystać elementy gatunku czy nawiązać do jakiegoś stylu, a co innego nagrać utwór, który jest po prostu do dupy. Możecie nabić mnie na pal, ale niezależnie od tego czy Muse nagrał go dla beki, czy też jest to sposób na utrzymanie się w głównym nurcie twierdzę, że pewne rzeczy są zwyczajnie niewybaczalne.
Na szczęście im dalej w symulację, tym lepiej. Break it To Me to jeden z lepszych utworów Muse od lat. Fakt, orientalne wstawki i samplowane skrzypce nie są może szczytem wysublimowania, ale funkowy klimat oraz pełen głębi refren bezkolizyjnie łączą się w unikatową całość. The Void to zdecydowanie jeden z lepszych utworów na płycie, zaraz po The Dark Side w wersji Alternate Reality. Idealna harmonia pomiędzy wokalem, bezbłędnie zmiksowanymi syntezatorami i pełnym feelingu fortepianem to arcydzieło. Mocnym punktem bez wątpienia są alternatywne warianty Dig Down oraz Algorithm, które moim zdaniem wypadają lepiej, niż swoje standardowe odpowiedniki. Dotyczy to zwłaszcza tego pierwszego, bowiem Dig Down pierwotnie zostało napisane właśnie w wersji gospel. Gdybyście poprosili mnie o wybranie najlepszych utworów na płycie, jednym tchem wymieniłbym Thought Contagion, The Void, The Dark Side oraz jego drugą wersję. Ta ostatnia jest jednocześnie najlepiej zmiksowanym utworem w dorobku Muse. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest to najlepszy utwór Muse w ogóle.
Granica...
...między gównem a sztuką jest bardzo cienka. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Podobnie jest z granicą pomiędzy konwencją a brakiem kreatywności. Wiele osób odbije się od Simulation Theory z powodu jego charakteru. Szeroko pojęta elektronika i ambientowe brzmienia obecne są w muzyce Muse od zawsze, ale gdy zaczynają one grać pierwsze skrzypce i na dodatek robią to przeciętnie, tożsamość zespołu ginie w nadmiarze nieuzasadnionej prostoty. Relacja Muse z mainstreamem to nie romans, a raczej trwały związek, na który obie strony zgodziły się w milczeniu gdzieś na etapie Black Holes and Revelations. I nie ma w tym nic złego. Wręcz przeciwnie - o klasie artysty świadczy bowiem to, że potrafi porwać miliony i jednocześnie nie rezygnować ze swoich ambicji oraz celów. Muse przez lata moczył stopy w głównym nurcie, lecz nigdy nie stracił z oczu brzegu. Dlatego też, wielu fanów z wyrozumiałością odwracała wzrok od chociażby Follow Me, NSC, Undisclosed Desires czy Madness.
Czy najnowszy album Muse jest zwiastunem wypalenia? Raczej nie. Ale może w przyszłości stać się jego przyczyną. Wielu ludzi zarzuca zespołowi, że tym razem za bardzo oddalił się od lądu. Popłynął, utracił grunt pod stopami. To nie Muse.
Gówno prawda. Artysta, który daje się zaszufladkować przestaje być artystą. Co więcej, choć niektórych to zaskoczy, artysta jest artystą nie tylko dla fanów, ale także dla siebie. A nieodłączną częścią sztuki jest próbowanie coraz to nowych rzeczy. Muse zawsze robił to z należytą sobie gracją i szacunkiem do samego siebie. Między innymi dlatego darzę ich sympatią. Nie sądzę, by Simulation Theory mogło nadszarpnąć ich reputację w moich oczach. Skłamałbym jednak mówiąc, że nie powinęła im się noga.
Technikalia
Simulation Theory to najlepiej zmiksowany album z jakim miałem do czynienia. Większość utworów opartych jest na basowych arpeggiatorach, ambientowych synthach oraz elektronicznej perkusji. Nagranie tego rodzaju ścieżek i sklejenie ich tak, aby się ze sobą nie gryzły to bardzo trudne zadanie. Na szczęście realizator wyszedł z niego obronną ręką. Dzięki umiejętnemu użyciu pogłosów oraz efektów przestrzennych utwory takie jak The Void, Algorithm oraz obie wersje The Dark Side brzmią po prostu przepięknie. I dotyczy to zarówno elektroniki jak i gitary elektrycznej. Pojawiające się w wielu miejscach wstawki akustyczne w postaci fortepianu brzmią miękko i nie tracą przy tym na wyrazistości.
Pomimo że gitara basowa sprawia wrażenie schowanej, jak mniemam w celu zachowania przejrzystości, prezentuje się ona rewelacyjnie. Chris nie zrezygnował z mocno zmodulowanego brzmienia i wyciska ze swojego sprzętu samą esencję. Brzmienie nie zostało wykastrowane z wysokich częstotliwości, a nakładanie na siebie ścieżek pełnych przemiatania i modulacji wraz z czystym sygnałem nadaje utworom znajomy z poprzednich płyt charakter. Za brzmienie basu z Get Up and Fight dałbym uciąć sobie przynajmniej jedną kończynę.
Cudownie wkomponowany w całość moog w The Void daje z siebie tak niespotykaną głębię, że każda sesja z tym utworem przyprawia mnie o czysty zachwyt.
Choć w niektórych utworach wyraźnie słychać tendencję Matta do śpiewu nosowego, a wiele partii syntezatora za bardzo przypomina domyślne presety (zwłaszcza aprpeggiatory), całość prezentuje się ponadprzeciętnie. Nie znajdziemy tu co prawda programowanych godzinami sekwencji MIDI czy thereminu, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi to albumowi na dobre. Prostota wcale nie jest taka zła.
Do what the fuck you want to
Ocena albumu takiego jak Simulation Theory jest bardzo trudna. Można jej dokonać w kontekście dotychczasowej twórczości zespołu, konwencji jaką przyjął lub bliżej nieokreślonych, ponoć obiektywnych kryteriów, którymi kierują się krytycy. Chciałbym z czystym sumieniem powiedzieć, że Muse nagrało kolejną rewelacyjną płytę. Niestety nie mogę. Ale czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?
Mam wrażenie, że chłopaki nie stracili ani krzty ze swojego potencjału, a najnowszy album to rezultat świadomego zboczenia ze znanej ścieżki. I choć uważam tę wycieczkę za zbyt odważną, to byłbym kompletnym idiotą gdybym odwrócił się na pięcie i zrezygnował z przygody swojego życia.