Przyznaję się bez bicia - gardziłem elektroniką. Konsekwentnie, brutalnie i bezlitośnie. Choć wiele było w moim życiu okazji, by rozpocząć z nią przelotny romans, zagłębiając się przy tym w świat sampli i syntezatorów, to odrzucałem jej zaloty niczym zimny drań. Dlaczego?
Dobre pytanie. Największą rolę odegrały chyba stereotypy chowające się gdzieś z tyłu mojej głowy. Za każdym razem gdy słyszałem huczącą stopę, syntetyczny bas i brzmienia rodem z niskiej klasy keyboardu moje muzyczne superego krzyczało: Nie! Po drugie, świadomy w jaki sposób powstaje muzyka elektroniczna i jak prosty technicznie bywa cały proces, nie darzyłem nigdy szacunkiem znanych mi twórców. Zwłaszcza jeśli miałem do czynienia z dziesięciominutową, zapętlającą się łupanką bez krzty głębi. Po trzecie w końcu, elektronika (w najgorszym swoim wydaniu) nad wyraz często gości w głównym nurcie, który dla mnie od zawsze spływał ściekiem.
Dziś moja pogarda do muzyki elektronicznej wciąż żyje, ale nie miewa się już tak dobrze jak kiedyś. A wszystko to za przyczyną zespołu CHVRCHΞS, którego najnowszy album - Every Open Eye jest przedmiotem tej recenzji. Recenzji kreślonej piórem gatunkowego dyletanta.
Ku mojemu zdziwieniu CHVRCHΞS nie zraniło moich uczuć, ale także nie okazało się być miłością na całe życie. Co najwyżej dobrą koleżanką, z którą od czasu do czasu można bez wyrzutów sumienia pójść do łózka. Nie inaczej jest dzisiaj. Elektroniczne trio, które wtedy przyciągało lekkością i intrygującym, acz fałszywym wokalem Lauren Maybarry, nie pokazało nowym albumem niczego, czego byśmy już nie widzieli. Z drugiej zaś strony nie mamy też do czynienia z regresem. Every Open Eye jest raczej świadectwem zmiany kierunku i wyważonego rozwoju.
Pierwszy album CHVRCHΞS bez wątpienia wyrósł na gruncie swoistej fascynacji autorów elektroniką z przełomu lat .80 i .90. Najnowszy krążek jest natomiast powrotem do teraźniejszości, który w mojej opinii kastruje zespół ze swojego niebanalnego stylu. Nowe utwory, zamiast stanowić owoc kreatywności, są niczym więcej aniżeli dowodem na to, że zespół porwany został przez mainstream. Powiecie może: I cóż w tym złego? Ano nic. Tyle że ja oczekiwałem po Every Open Eye czegoś zgoła innego.
Mimo to płyta bez wątpienia ma kilka mocnych stron. Pierwszą z nich jest wiodący wokal Maybarry. Jeszcze dwa lata temu ranił on moje uszy zarówno śladami rozpaczliwego podciągania w studio, jak i nieczystościami na występach live. Dziś jest zaskakująco klarowny i bez wątpienia stanowi rezultat ciężkiej pracy. Po drugie, spomiędzy średnio ambitnych Make Them Gold i Down Side of Me oraz tragicznych Playing Dead i Empty Threat wygrzebać możemy naprawdę przyzwoite Leave a Trace, Clearest Blue i Never Ending Circles, które jako jedyne na płycie prezentują porzucony z niewiadomych przyczyn styl. Warto również wspomnieć o High Enough to Carry You Over, które zaskakuje świetnym wokalem Martina Doherty'ego. Jednym z plusów całości jest także brzmienie, które obfituje w nieco bogatsze niż wcześniej progresje, finezyjny miks oraz bardzo gładkie, a przy tym nieoklepane melodie.
Jednym z najgorszych utworów na płycie pod względem wartości artystycznej jest bez wątpienia Playing Dead. Nie zmienia to jednak faktu, że jest jednocześnie najlepiej zmiksowanym. Pomimo, że brzmienia syntetyczne sprawiają wrażenie domyślnych presetów, to jednak świetnie komponują się z partią basu. Jego brzmienie, uzyskane poprzez kostkowanie w okolicach pickupa bliższego mostkowi, naprawdę dobrze siedzi w miksie.
To na ile końcowy efekt zawdzięczamy realizatorowi, a na ile wnętrznościom użytego sprzętu pozostanie zagadką. Bez względu jednak na odpowiedź należy pamiętać, że dobry instrument to nie wszystko - ważniejszym jest wiedzieć, co za jego pomocą wyrzeźbić. A CHVRCHΞS bez wątpienia tę wiedzę posiadło i okiełznało.
W ostatecznym rozrachunku żeglowanie z prądem to nic złego. Wszak ważne jest z kim, a nie dokąd.
Dziś moja pogarda do muzyki elektronicznej wciąż żyje, ale nie miewa się już tak dobrze jak kiedyś. A wszystko to za przyczyną zespołu CHVRCHΞS, którego najnowszy album - Every Open Eye jest przedmiotem tej recenzji. Recenzji kreślonej piórem gatunkowego dyletanta.
Coś za coś
Pierwszy album szkockiej grupy, czyli The Bones of What You Belive był dla mnie czymś zupełnie nowym. Po raz pierwszy bowiem zetknąłem się z tworem o wdzięcznej nazwie synthpop, który wtedy wydawał mi się najgorszą z chorób mogących zaatakować mój gust. No bo dajcie spokój... Nie dość, że synth to jeszcze pop. Mimo wątpliwości jednak uznałem, że zawsze warto poszerzać horyzonty i nieśmiało dałem się wplątać w związek pachnący mocno mezaliansem.Ku mojemu zdziwieniu CHVRCHΞS nie zraniło moich uczuć, ale także nie okazało się być miłością na całe życie. Co najwyżej dobrą koleżanką, z którą od czasu do czasu można bez wyrzutów sumienia pójść do łózka. Nie inaczej jest dzisiaj. Elektroniczne trio, które wtedy przyciągało lekkością i intrygującym, acz fałszywym wokalem Lauren Maybarry, nie pokazało nowym albumem niczego, czego byśmy już nie widzieli. Z drugiej zaś strony nie mamy też do czynienia z regresem. Every Open Eye jest raczej świadectwem zmiany kierunku i wyważonego rozwoju.
Pierwszy album CHVRCHΞS bez wątpienia wyrósł na gruncie swoistej fascynacji autorów elektroniką z przełomu lat .80 i .90. Najnowszy krążek jest natomiast powrotem do teraźniejszości, który w mojej opinii kastruje zespół ze swojego niebanalnego stylu. Nowe utwory, zamiast stanowić owoc kreatywności, są niczym więcej aniżeli dowodem na to, że zespół porwany został przez mainstream. Powiecie może: I cóż w tym złego? Ano nic. Tyle że ja oczekiwałem po Every Open Eye czegoś zgoła innego.
Mimo to płyta bez wątpienia ma kilka mocnych stron. Pierwszą z nich jest wiodący wokal Maybarry. Jeszcze dwa lata temu ranił on moje uszy zarówno śladami rozpaczliwego podciągania w studio, jak i nieczystościami na występach live. Dziś jest zaskakująco klarowny i bez wątpienia stanowi rezultat ciężkiej pracy. Po drugie, spomiędzy średnio ambitnych Make Them Gold i Down Side of Me oraz tragicznych Playing Dead i Empty Threat wygrzebać możemy naprawdę przyzwoite Leave a Trace, Clearest Blue i Never Ending Circles, które jako jedyne na płycie prezentują porzucony z niewiadomych przyczyn styl. Warto również wspomnieć o High Enough to Carry You Over, które zaskakuje świetnym wokalem Martina Doherty'ego. Jednym z plusów całości jest także brzmienie, które obfituje w nieco bogatsze niż wcześniej progresje, finezyjny miks oraz bardzo gładkie, a przy tym nieoklepane melodie.
Technikalia
Muzyka elektroniczna z jednej strony wymaga od realizatora zwinności, z drugiej zaś często tworzy się sama. Brzmienia syntetyczne, choć różne, potrafią naprawdę namieszać w częstotliwościach. Stąd ważnym jest by za wszelką cenę unikać bałaganu i nie pozwolić ostatecznym ścieżkom stracić na przejrzystości. W przypadku większości utworów, CHVRCHΞS ta sztuka się udała. Poza nierównymi poziomami w Afterglow (swoją drogą duży plus za sprawdzanie się w nowej formie) i celowym, choć irytującym brakiem synchronizacji arpeggiatora w prawym kanale w Down Side of Me nie uświadczyłem niczego co mogłoby stać się przyczynkiem do krytyki. Reverb towarzyszący głosowi Maybarry mimo wysokiej proporcji wet/dry nie wybija się ponad całość, a stanowi jej zgrabną obwolutę.Jednym z najgorszych utworów na płycie pod względem wartości artystycznej jest bez wątpienia Playing Dead. Nie zmienia to jednak faktu, że jest jednocześnie najlepiej zmiksowanym. Pomimo, że brzmienia syntetyczne sprawiają wrażenie domyślnych presetów, to jednak świetnie komponują się z partią basu. Jego brzmienie, uzyskane poprzez kostkowanie w okolicach pickupa bliższego mostkowi, naprawdę dobrze siedzi w miksie.
To na ile końcowy efekt zawdzięczamy realizatorowi, a na ile wnętrznościom użytego sprzętu pozostanie zagadką. Bez względu jednak na odpowiedź należy pamiętać, że dobry instrument to nie wszystko - ważniejszym jest wiedzieć, co za jego pomocą wyrzeźbić. A CHVRCHΞS bez wątpienia tę wiedzę posiadło i okiełznało.
Nie mnie oceniać
Znawcą gatunku, ani tym bardziej jego entuzjastą nie jestem. Jestem jednak odbiorcą i z tego właśnie punktu widzenia staram się patrzeć na Every Open Eye. Nie ukrywam, że moja ocena rodzi się w oparach ambiwalencji i mam wrażenie, że w przyszłości jeszcze parokrotnie ewoluuje. Tymczasem pokuszę się o stwierdzenie, że CHVRCHΞS to zespół, z którym wiązać można spore nadzieje. Ale to jaki kierunek obierze, zależy tylko od jego członków.W ostatecznym rozrachunku żeglowanie z prądem to nic złego. Wszak ważne jest z kim, a nie dokąd.

0 komentarze:
Prześlij komentarz