Nie jestem fanem Oasis. Pomimo świadomości, że byli uważani za prekursorów brit popu, a ogrom ich wkładu w światową scenę muzyczną jest niemal niemożliwy do ogarnięcia umysłem zwykłego śmiertelnika. Poza klasykami takim jak Wonderwall, Don't Look Back in Anger czy Supersonic oraz paroma innymi umiłowanymi przez moje płaty skroniowe kawałkami, nigdy nie doszukałem się w całokształcie twórczości braci Gallagher powodu do fascynacji. Cóż, najwyraźniej nie staje mi dojrzałości. Ale dlaczego w ogóle wspominam te zamierzchłe czasy? Wszak nie o Oasis/Beady Eye jest ta recenzja.Zapewne zgodzicie się ze mną, że nie sposób prowadzić dysputy na temat najnowszego albumu Gallaghera nie wspominając choćby przelotnie o korzeniach. Stąd też wzmianka na temat jego artystycznego matecznika. Choć na pozór Oasis było zespołem w każdym tego słowa znaczeniu, to większość fanów starszego z braci doskonale zdaje sobie sprawę, że to właśnie on stanowił jego siłę napędową. Nie zamroczony dragami, acz obdarzony bez wątpienia wyjątkową barwą Liam, nie średnio utalentowani muzycy, nawet nie wyjątkowy wizerunek grupy. Świadczy o tym chociażby fakt, że powstałe po rozpadzie Oasis, Beady Eye zakończyło rok temu swój żywot śmiercią, moim zdaniem, nieuchronną. Mimo zachowania praw do największych przebojów, mimo starego składu, mimo szumnie zapowiadanej rezurekcji, choć pod innym imieniem. I chyba nic nie jest w stanie dać Gallagherowi lepszego świadectwa niż to. Podczas gdy grupka muzyków tworzących niegdyś legendę dogorywa gdzieś w kącie olbrzymiego pokoju muzycznego, jej ojciec nie zatrzymuje się, lecz dumnie kroczy dalej. I wie co robi.
The Right Stuff
Powiedzieć o muzyce Gallaghera i jego ptasząt dojrzała, to potwarz. Swoją drogą to właśnie z tego powodu jego solowa twórczość nie owinęła mnie sobie wokół palca od razu. Wszak dopiero z wiekiem przybywa człowiekowi mądrości, ogłady i, tu zaskoczenie, dojrzałości. Do pierwszego albumu NGHFB wracam często i dam sobie uciąć dowolną część mojego ciała, że w przypadku Chasing Yesterday sprawy będą miały się identycznie. Z drugiej strony, pomimo podziwu i sympatii jaką we mnie rozbudził, nie obeszło się bez niegroźnego dysonansu poznawczego. Zatem po kolei.Czym jest Chasing Yesterday? Kolejnym dowodem na to, że Noel Gallagher jest fenomenalnym kompozytorem, wokalistą i muzykiem. Jest artystą w najlepszym i, co ważne, pierwotnym tego słowa znaczeniu. Człowiekiem, który z rozwagą i niebywałym wręcz wyczuciem używa brzmienia jako pędzla, malując przy tym bezlitośnie głęboki i klimatyczny obraz. Obraz wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, a jednocześnie oprawiony we wszystko to, za co miliony pokochały utwory Oasis - życie, siłę i pewien rodzaj szorstkiej refleksji. Nowy materiał Gallaghera sprawi, że słuchacz doświadczy całej gamy emocji naraz. Radości, niepokoju, zadumy. Przynajmniej w ten sposób Chasing Yesterday zadziałało na mnie.
Część
utworów emanuje potężną, a miejscami nieco mroczną energią przesterowanych
gitar; inne wprowadzają odbiorcę w stan przyjemnego odrealnienia, a
przynajmniej ucieczki w bezbłędnie narysowany świat - odległy, ale jakby
znany. Nieważne jak bardzo bym się
starał, nie jestem w stanie uwolnić się od dźwięków While The Song Remains The Same, The Dying of The Light czy
Ballad of The Mighty I. Przywodząca
na myśl jazzowe klasyki lat 40' sekcja dęta w The Right Stuff czy nawiązujące stylistycznie do nieśmiertelnego Hotelu California, The Girl With X-Ray Eyes zabrały mnie w podróż do czasów, których
częścią nie miałem okazji być, a które mimo swej obcości są na swój nieuchwytny
sposób fascynujące.
Choć
Chasing Yesterday różni się od
swojego poprzednika, to wciąż zawiera w sobie tę samą iskrę. Wiodące gitary,
szerokie instrumentarium i znajome progresje nie pozwalają choć przez chwilę
wątpić z kim mamy do czynienia. Jest to siłą całego albumu, a jednocześnie jego
największą, i chyba jedyną, słabością.
Pomimo tego że, cytując inżyniera
Mamonia: Lubię tylko te piosenki, które
wcześniej już słyszałem, to charakteryzuje mnie tendencja do dostrzegania
wszędzie nadmiernych podobieństw. Czym innym jest pielęgnowanie
niepowtarzalnego stylu, a czym innym pisanie utworów na jedno kopyto. Moim
zdaniem Gallagher nie ustrzegł się tego specyficznego rodzaju lenistwa. Z
drugiej zaś strony, uwaga ta dotyczy tylko kilku utworów, a płyta prezentuje się na tyle dobrze w
pozostałych aspektach, że zarzucanie jej schematyczności nosiłoby znamiona zwykłego
czepialstwa. Zwłaszcza, że nowe brzmienia pojawiają się w sposób naprawdę spektakularny,
wzbogacając przy tym obraz Gallaghera jako artysty. Mimo to dalej prześladuje
mnie wspomniany na początku dysonans. Poczucie, że całość mogłaby być bardziej różnorodna,
świeższa i przystępniejsza. Wierzę jednak, a właściwie jestem przekonany, że to
nic innego jak przejaw mojego borykającego się jeszcze z trudami dojrzewania
muzycznego smaku.
Nie
sposób również nie wspomnieć o warstwie tekstowej. Noel przyzwyczaił już świat
do tego, że wersy, które kreśli nie są proste. Tak jest i tym razem, co oczywiście
nie stanowi większego zaskoczenia. Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że mam
do czynienia z twórczością przemyślaną i, co ważne, mądrą.
Technikalia
Jedną
z rzeczy, które urzekły mnie w pierwszej płycie NGHFB było to, że mimo piekielnie obszernego instrumentarium i ogólnego bogactwa, utwory pozostały bardzo czytelne i przyjemne
dla ucha. Nie inaczej jest w przypadku Chasing
Yesterday.
Myślę,
że rzadko zdarza się, aby pomimo występowania jednocześnie tak zróżnicowanych
brzmień, począwszy od skrzypiec, syntezatorów, poprzez hammondy, aż do pianina,
miks był tak udany i gładki. Częstotliwości nie zachodzą na siebie, pogłosy nie
drażnią, bas nie ginie w natłoku niskich tonów, jednym słowem: majstersztyk. W
porównaniu do pierwszego albumu o wiele częściej usłyszymy trąbkę i prawie
wcale nie uświadczymy spektakularnego chóru, który porzucony został na rzecz
bardziej kameralnego, żeńskiego wokalu wspierającego. Przesterowana gitara przeważnie ustępuje
miejsca tylko lekko draśniętemu drivem brzmieniu i, poza paroma wyjątkami,
pojawia się raczej w charakterze ozdobników niż wiodącej partii. Wciąż obecne
są charakterystyczne uderzenia ostrego pianina i delikatne rhodesy, choć
pozbawione naturalnego przesteru. Prawdziwe skrzypce zastąpione zostały syntezatorami i
szerokiej maści ambientem. Swoją drogą intro do While The Song Remains The Same to jedna z najlepszych rzeczy,
jakie przytrafiły mi się w moim względnie krótkim życiu. Realizacja wokalu raczej nie
uległa zmianie, choć w niektórych momentach można odnieść wrażenie, że
okrojono go odrobinę z reverbu, by nadać całokształtowi odrobinę surowości. Utwory wciąż
obfitują w trudne i dynamiczne progresje oraz niebanalne, a przy tym nieudziwnione akordy.
Uważam,
że pozostali członkowie formacji, blednąc nieco przy blasku Gallaghera, są zapomnianymi
bohaterami. Na szczególną uwagę zasługują: rewelacyjny podczas występów na żywo
perkusista Jeremy Stacey oraz basista Russell Pritchard, którego styl i umiejętności
budzą skojarzenia z osobą John'a Deacon'a, legendarnego dziś basisty Queen.
Ostatecznie nie dziwi mnie, że ktoś taki jak Noel wybrał do współpracy tak
utalentowanych muzyków. W końcu wie co dobre.
Ty nad poziomy wylatuj
Chasing Yesterday to pozycja obowiązkowa.
Gallagher z właściwą sobie elegancją wytrąca z dłoni oręż wiecznie niezadowolonym
krytykom. Aby cokolwiek mu zarzucić trzeba bardzo, ale to bardzo się
postarać. Nowy materiał wymaga od słuchacza dojrzałości, a jednocześnie stanowi jej źródło. Geniusz w najczystszej postaci.
0 komentarze:
Prześlij komentarz