Szczerze mówiąc, nigdy nie chciałem tworzyć bloga zawierającego recenzje płyt. W zasadzie zawsze wystrzegałem się tego rodzaju pokus. Z kilku powodów. Jednym z nich jest moje przekonanie, że aby móc rzetelnie i z odpowiednią kompetencją oceniać czyjąś pracę należy mieć właściwe wykształcenie i jakiekolwiek doświadczenie w branży muzycznej. Wielu dziennikarzy muzycznych latami pracuje na swoją reputację i autorytet w tej dziedzinie. I w żadnym wypadku nie zamierzam wchodzić w niczyje buty. Cytując Artura Andrusa "Po pierwsze, bo za młody jestem, po drugie, bo za głupi jestem, po trzecie, bo za mało talentu". Nie uważam się za wyrocznię ani wybitnego znawcę tematu z punktu widzenia, że się tak wyrażę, teoretycznego. Jednak ten, może niezbyt długi lecz intensywny, okres fascynacji muzyką sprawił, że czuję się osobą, która posiada pewne zasoby pojęciowe i intelektualne, pozwalające mi na zgrabne wyrażenie opinii. Ponadto, to co dziś przeczytacie, jest odzwierciedleniem moich czysto subiektywnych (A są inne?) odczuć, jakich doświadczyłem po wielokrotnym przesłuchaniu płyty.
Wiem, co myślicie. Jak na człowieka, który zdążył zamieścić na swoim blogu opisy kariery i twórczości trzech zespołów, przesycone elementami dogłębnej ich analizy, zachowuję się dość niekonsekwentnie uparcie wypierając się mocy opiniotwórczej mojej recenzji. Jednak teraz sprawy wyglądają nieco inaczej. Keane, Muse czy Coldplay to zespoły, które znam, których słucham od paru ładnych lat i do których mam nieobojętny stosunek. Dlatego też mimo młodego wieku i braków w wiedzy teoretycznej pokusiłem się zawarcie w tych opisach elementów charakterystycznych dla tego rodzaju dziennikarstwa. Ponadto dzisiejsza recenzja jest w wypadkową dwóch czynników - wszechogarniającego poczucia bezproduktywności wywołanego totalną nudą i trwałego śladu jaki zostawił we mnie debiutancki album zespołu Kodaline. Zatem czytając zdania skreślone przez mnie dzisiaj miejcie na uwadze fakt, że to mój recenzencki debiut.
Pierwsza moja myśl po pobieżnym przesłuchaniu albumu brzmiała: "Cholera, gdzieś już to słyszałem". Kodaline bowiem, to zespół, który w swojej twórczości całymi garściami czerpie ze znanych i cenionych klasyków różnych gatunków. Utwory All I Want i Love Like This z powodzeniem mogłyby znaleźć się na jednej z płyt Mumford & Sons. Z kolei brzmienie kawałków The Answer i Way Back When nasuwa myśl o inspiracji twórczością takich wykonawców jak Iron & Wine, Josh Ritter czy Alexi Murdoch. Talk czy Big Bad World mogłyby zapewnić sukces i zadowolić fanów Coldplay czy Keane. Takie podobieństwa można by mnożyć, lecz nie to jest istotą mojej recenzji. Nie chcę bowiem, abyście odnieśli wrażenie, że Kodaline to zespół, który nie potrafi obrać swego własnego kierunku, a tylko przemierza udeptane ścieżki. Faktem jest jednak, że po pierwszych dwóch sesjach ze słuchawkami na uszach ciężko było mi doszukać się jakiejś niepowtarzalnej, własnej tożsamości zespołu. Jedyne czego doświadczałem, to permanentne deja vu. Jednak nie wolno zapominać, że panowie z Kodaline są dopiero u początku swej drogi, a In A Perfect World jest ich debiutem. Czyż pierwsze albumy większości wciąż żywych muzycznych legend, wyrosłych na gruncie szeroko rozumianej alternatywy, nie powstały z fascynacji? Pierwszy album Muse czyli Showbiz, zawierał w sobie tyle wyciągu z Radiohead, że do dziś fani tych dwóch zespołów toczą ze sobą zażarte walki. Z kolei pierwsze winyle RHCP to nic innego jak typowy, znany w tamtych czasach funk. Dopiero po jakimś czasie zespoły te ukształtowały swój własny styl. Potrzeba do tego ciężkiej pracy, wiary w siebie ale przede wszystkim czasu. Z tego też powodu nie martwiłbym się przyszłością Kodaline, a raczej cieszył, że mają właściwe wzorce.
Irlandzki debiut pozwala myśleć, że panowie nie tyle szukają właściwej ścieżki, co z powodzeniem przedzierają się przez gąszcze tej właściwej i że kiedy tylko się odnajdą, pokażą wszystko na co ich stać. Jeśli o mnie chodzi, z niecierpliwością czekam na kolejny album Kodaline i mam nadzieję, że nie zawiodą swoich fanów i mnie, przynosząc spełnienie wielkich nadziei jakie w nas zasiali.
Nowe, czyli stare
Kodaline to irlandzki kwartet grający muzykę alternatywną zbliżoną gatunkowo do brit-popu, ale zawierającą także elementy rocka i folku. Na rynku muzycznym zadebiutowali w 2011 roku EP-ką Kodaline, zyskując przy tym niemały rozgłos. Rok później zostali nominowani przez BBC do nagrody Sound of 2013, a w 2013 roku wydali pierwszy studyjny album pt. In A Perfect World.Pierwsza moja myśl po pobieżnym przesłuchaniu albumu brzmiała: "Cholera, gdzieś już to słyszałem". Kodaline bowiem, to zespół, który w swojej twórczości całymi garściami czerpie ze znanych i cenionych klasyków różnych gatunków. Utwory All I Want i Love Like This z powodzeniem mogłyby znaleźć się na jednej z płyt Mumford & Sons. Z kolei brzmienie kawałków The Answer i Way Back When nasuwa myśl o inspiracji twórczością takich wykonawców jak Iron & Wine, Josh Ritter czy Alexi Murdoch. Talk czy Big Bad World mogłyby zapewnić sukces i zadowolić fanów Coldplay czy Keane. Takie podobieństwa można by mnożyć, lecz nie to jest istotą mojej recenzji. Nie chcę bowiem, abyście odnieśli wrażenie, że Kodaline to zespół, który nie potrafi obrać swego własnego kierunku, a tylko przemierza udeptane ścieżki. Faktem jest jednak, że po pierwszych dwóch sesjach ze słuchawkami na uszach ciężko było mi doszukać się jakiejś niepowtarzalnej, własnej tożsamości zespołu. Jedyne czego doświadczałem, to permanentne deja vu. Jednak nie wolno zapominać, że panowie z Kodaline są dopiero u początku swej drogi, a In A Perfect World jest ich debiutem. Czyż pierwsze albumy większości wciąż żywych muzycznych legend, wyrosłych na gruncie szeroko rozumianej alternatywy, nie powstały z fascynacji? Pierwszy album Muse czyli Showbiz, zawierał w sobie tyle wyciągu z Radiohead, że do dziś fani tych dwóch zespołów toczą ze sobą zażarte walki. Z kolei pierwsze winyle RHCP to nic innego jak typowy, znany w tamtych czasach funk. Dopiero po jakimś czasie zespoły te ukształtowały swój własny styl. Potrzeba do tego ciężkiej pracy, wiary w siebie ale przede wszystkim czasu. Z tego też powodu nie martwiłbym się przyszłością Kodaline, a raczej cieszył, że mają właściwe wzorce.
Technikalia
Sama płyta pod względem realizacji dźwięku i spójności prezentuje się całkiem nieźle. 15 utworów o jednolitym brzmieniu, którego uzyskanie, biorąc pod uwagę ilość dostrzegalnych inspiracji, wydaje się godne podziwu i niewątpliwie świadczy o rodzącej się kreatywności członków. Twórczość zespołu opiera się głównie na czystym brzmieniu gitar, które momentami, z uwagi na częste użycie wszelkiej maści reverb'u i dealay'a, zdaje się nadmiernie mieszać i uniemożliwia odnalezienie się w natłoku częstotliwości. Nie pomagają też ambientowe syntezatory, które sporadycznie zdają się spłaszczać całość. Jednak poza tymi mankamentami, płycie można zarzucić niewiele. Pojawiające się dość często pianino, idealnie współgra z resztą i tworzy spójną całość. Również oryginalna barwa wokalisty, który całkiem nieźle radzi sobie z pisaniem tekstów, działa na korzyść chłopaków w Dublina. Wybrzmiewające w wielu utworach chórki nadają im polotu i życia. Gitarowe solówki, choć proste, niosą i przy swej świeżości wpadają w ucho. Większość utworów oparta jest na średnio wyrafinowanych akordach, które jednak zmieniają się dość często. Niejednokrotnie na pierwszy plan wysuwają się nieszablonowe partie gitary basowej, a ścieżki perkusji, przepełnione tamburynem i talerzami, świetnie siedzą w miksie i nie męczą uszu.High Hopes
Kodaline zawiesiło poprzeczkę wysoko. Nie tyle konkurentom, co sobie. Poziom jaki pokazali na płycie In A Perfect World sugeruje, że stać ich na wiele i zwiastuje nadejście nowej gwiazdy. Mimo krótkiego okresu działalności zdobyli rzeszę fanów, a ich dotychczasowa kariera przypomina mi trochę historię wspomnianego wcześniej Mumford & Sons, którzy już po wydaniu pierwszej płyty zostali bardzo docenieni i zyskali szeroką popularność.Irlandzki debiut pozwala myśleć, że panowie nie tyle szukają właściwej ścieżki, co z powodzeniem przedzierają się przez gąszcze tej właściwej i że kiedy tylko się odnajdą, pokażą wszystko na co ich stać. Jeśli o mnie chodzi, z niecierpliwością czekam na kolejny album Kodaline i mam nadzieję, że nie zawiodą swoich fanów i mnie, przynosząc spełnienie wielkich nadziei jakie w nas zasiali.
Ocena: 8/10
Nie byłbym sobą, gdybym nie wstawił czegoś od siebie. Cover High Hopes nagrany parę dni temu. Tak a propos.
0 komentarze:
Prześlij komentarz